Korale i miłość (Gazeta Olsztyńska)

[16.06.2006] Kiedy Monika urodzi Igę, Wacek będzie żeglował w Chorwacji. Jak wylicza członek kadry olimpijskiej w klasie Finn, poza domem jest grubo ponad 200 dni.

- Czy nie obawiam się, że któregoś dnia tata przyjedzie i córka go nie rozpozna? - uśmiecha się Monika, która urodzi Igę w lipcu. - Ach nie! Jego fotografia będzie ciągle stała przy łóżeczku!


Nad jeziorem
Siedzimy w mieszkaniu Wacława i Moniki Szukielów w Jemiołowie koło Olsztynka. Do jeziora stąd z dwieście metrów. Kiedyś, po przeciwnej stronie, była plaża miejska. Dzisiaj zostały trzeszczące pomosty, na których przesiadują wędkarze i kilka pomazanych sprejem budynków, gdzie znajdowała się wypożyczalnia sprzętu. Ajent po sezonie letnim, kiedy zniszczono mu dwa kajaki, zrezygnował. Siedzimy nad Jeziorem Jemiołowskim. Upał.
- Nie ma tu wybornych warunków do żeglowania, ale szkółkę dla dzieci można by utworzyć - zastanawia się mąż Moniki. - I zarazić ich żeglarstwem tak, jak mnie kiedyś. Żeby mogły się stąd wyrwać, poznać świat, zarobić trochę pieniędzy, a potem wrócić i zrobić coś pożytecznego dla swojej miejscowości.


Było im pisane
Chyba było im pisane, aby się spotkać. Po pierwsze, rodzinne korzenie obojga są z polskich kresów. Monika jest dumna, że pochodzi z domu Mickiewicz.
- Czy z tych Mickiewiczów? - śmieje się, spoglądając na drugi brzeg. - Wszyscy mnie o to pytają. Nie miałam okazji tego zbadać, choć na Wileńszczyźnie byłam, służbowo i prywatnie. Ale bardzo bym się ucieszyła, gdyby z tych.
To po pierwsze, kresy. Po drugie, studiowali razem bioinżynierię zwierzęcą, kierunek agroturystyka.
- Fajna, wesoła, rozsądna i wyrozumiała dziewczyna - charakteryzuje Wacek Monikę. - Chodziliśmy parę lat. W końcu postanowiliśmy się pobrać.
Ślub? Odbył się w 2004 roku w skansenie w Olsztynku, w drewnianym kościółku.
- Jak byłaś ubrana? - pytam.
- Jak przystało na żonę faceta, który żegluje, miała białą sukienkę w żaglówki - Wacek przybiera poważną minę. - Oczywiście, żartuję. W białej była.
Wokół żeglarstwa kręci się całe jego życie. Monika, chce czy nie chce, też się temu podporządkowała. Wacek mówi, że w ten sposób pomaga mu spełniać jego marzenia. I że ma wobec niej dług wdzięczności.


Syn rybaka
Wacław Szukiel urodził się na wsi w pobliżu Mrągowa. Dom stał w odległości 100 metrów od jeziora. Ojciec miał ciężki zawód, był rybakiem.
- Pływać nauczyłem się szybko, żeglować w szóstej klasie szkoły podstawowej. Związałem się ze szkołą Mistrzostwa Sportowego "Baza" w Mrągowie - mówi Wacek, którego brat Rafał również żegluje.
Żeglarskie szlify zdobywał na Optymistkach. Taka lekka łódka dla początkujących. Pracował coraz ciężej. Potem przyszły obozy. Na początku krótkie, potem coraz dłuższe. Opuszczone zajęcia odrabiało się w dni wolne. Z czasem do tego przywyknął. I teraz bez żeglarstwa nie wyobraża sobie życia.
- Dzisiaj do klubów przychodzą coraz młodsi, już pięciolatkowie, dla których organizuje się wiele zawodów. Pracują ciężko, sport zabiera im kawałek dzieciństwa. I niestety, wielu z nich się wypala. Nie znajdują potem żadnej przyjemności w uprawianiu żeglarstwa i odchodzą. Ginie wiele talentów.
Piął się w górę. W końcu trafił do kadry olimpijskiej w klasie Finn. Ale na olimpiadę w Atenach pojechał Mateusz Kusznierewicz. Przyznaje, był lepszy.
- Przyjaźnimy się - mówi. - Kiedy był finnistą, ja byłem dla niego kimś w rodzaju sparingpartnera.
W roku ubiegłym Wacław Szukiel wypadł z kadry. Zaważyły o tym słabsze wyniki. Stracił stypendium.
- Zawsze to parę groszy - mówi. - To był trudny okres w moim życiu. W takiej chwili człowiek chce wszystko rzucić do diabła. Dobrze, że wspierała mnie psychicznie Monika. Utrzymywaliśmy się z jej pensji, pomagali nam również rodzice. Miałem trochę oszczędności, więc zaczęliśmy remontować mieszkanie. Nawet nie sądziłem, że potrafię być takim majsterklepką. Ale cóż, żeglarstwo to twarda szkoła życia. Każdemu je polecam.
Próbował żeglarstwem zarazić Monikę, która wcześniej pływała tylko łódką wiosłową po Jeziorze Jemiołowskim. Raz, w gronie kilkorga przyjaciół żeglarzy wystartowali w regatach na Zalewie Zegrzyńskim i zajęli drugie miejsce.
- Spełniałam rolę balastu, całe życie będę amatorem - mówi skromnie Monika. - Jaki ze mnie żeglarz!
Na Jemiołowskim widać kajaczek, jak kreskę na dziecinnym obrazku. Z wody zrywają się łabędzie.
- Czy Iga będzie uprawiała jakiś sport? - zastanawiają się. - Jasne! Żeglarstwo? Nie będziemy jej niczego narzucać. Sama zdecyduje.

Na wodzie i w domu
Wacek pokazuje kalendarz. Zakreślone są tam dni, kiedy przebywa na obozach i zawodach. I te, kiedy jest w domu. Poza domem jest grubo ponad 200 dni w roku. Nie stać ich na to, żeby codziennie dzwonić do siebie, dlatego z niecierpliwością oczekują, kiedy będzie miał trochę wolnego czasu i wpadnie do Jemiołowa. Tydzień w domu to już jest wielkie święto, najczęściej są to tylko trzy, cztery dni.
W nocy Monika budzi się i spogląda na kalendarz. Boże, to już dzisiaj, już musi wyjechać! Gdzie? Pokazuje jej na mapie. Bardzo, ale to bardzo daleko.
Kiedy już jest tam, gdzieś na swojej łódce i akurat nie ściga się, czasem widzi w wodzie odbicie Moniki.
Hiszpania, Francja, Grecja, Włochy, Brazylia.
- Co jej przywożę? Korale a przeważnie owoce egzotyczne ! - Musimy przecież oszczędzać.
Ciężka praca na treningach daje coraz lepsze wyniki w zawodach. Ostatnio Wacław Szukiel znów wrócił do kadry olimpijskiej. Znowu przyznano mu stypendium. Ma sponsora, Bank Spółdzielczy w Olsztynku. Choć przydałby się jeszcze ktoś, bo żeglarstwo to drogi sport. Jak to się wszystko zazębi, kiedy przyjdą jeszcze lepsze wyniki, to Wacek ma szansę pojechać na olimpiadę w Pekinie. Rywalizacja jest bardzo ostra, a na igrzyska może pojechać tylko jeden. Kiedy będzie w Chorwacji, urodzi się Iga.
- Dziecko sobie zaplanowaliśmy - oświadczają. Monika wie już sporo o pielęgnacji niemowląt, głównie - jak mówi - z gazetek. Ale ma też życzliwe przyjaciółki, które dają jej dobre rady.
- Często współczują: Jesteś jak żona marynarza. A to nieprawda, bo marynarz wyjeżdża na pół roku, a mój Wacek wraca z większą częstotliwością.
Kiedyś jej mąż zakończy karierę, może po olimpiadzie, jeżeli się na nią zakwalifikuje. Co będzie robił wtedy? Na pewno coś związanego z żeglarstwem.
- Może szkółka dla młodzieży? - zastanawia się. - Czy tutaj? Jeżeli znajdę przychylną atmosferę, to nawet tutaj. Jestem coś winien tej wsi.
W zeszłym roku zorganizował z pomocą władz miasta i żony, która pracuje w promocji miasta I Regaty Żeglarskie o Puchar Ameryki w klasie Finn. Ameryki, bo niedaleko leży wieś Ameryka. To była wielka atrakcja dla całego Olsztynka. Wystartowało kilku żeglarzy, w tym jego brat Rafał. Wacek wygrał. W tym roku regaty odbędą się po raz drugi.
Wacek spotkał się też z uczniami z zespołu szkół. W podziemiach zamkowych wyświetlał slajdy. Z pytań, jakie zadawali, wynikało, że wielu zaraziło się żeglarstwem. Że marzy im się wielki świat.
Kiedy skończy z tym sportem, będzie miał więcej czasu dla Moniki. Przyjdzie czas na rewanż, spełnienie z kolei jej marzeń. Nazbierało ich się przez ten czas niemało, a zaległości jest sporo.
Siadają na kocu. Głaszcze brzuszek żony. A ona uśmiecha się promiennie.
- Iga, nie wierć się - mówi do córeczki.
Nad Jeziorem Jemiołowskim zapada powoli zmrok.

Władysław Katarzyński
Fot. Beata Zaborowska