Garda Trentino Olympic Week 2013

8-12.05.2013


Oficjalna strona regat - link

Wyniki końcowe:

FRAGLIA VELA MALCESINE
GARDA TRENTINO OLYMPIC WEEK
08 - 12 May 2013

No Sailno Name Scores 1 2
1 GBR 11 Wright Ed, PARKSTONE YC 4,0 1 3
2 CRO 524 Kljakovic Gaspic Ivan, JK Labud 5,0 3 2
3 POL 17 Kula Piotr, BTZ Biskupiec 7,0 6 1
4 EST 2 Karpak Deniss, KST/Gir 7,0 2 5
5 GRE 77 Mitakis Ioannis, PIRAEUS SAILING CLUB 9,0 5 4
6 ITA 123 Baldassari Filippo, SVGDF 10,0 4 6

Pełne wyniki końcowe: link

Relacja z regat Piotra Kuli, który zajął w regatach wysokie trzecie miejsce:

Zdarzyło się na Gardzie. (artykuł oraz zdjęcia znajdziecie na oficjalnej stronie Piotra Kuli http://piotr-kula.pl)
środa 15.05.2013 21:01
Gdy żeglarz słyszy o jeziorze Garda, w jego głowie zazwyczaj pojawia się znany schemat. Od świtu zimny wiatr Peller z północy, krótka przerwa przed południem i około trzynastej silny wiatr Ora z południa. Samo ściganie też wg tego schematu rządzi się prostymi prawami. Start, kto pierwszy do skał, dostajemy dużą zmianę wiatru i gnamy na boję. No właśnie, ten schemat działa niemal zawsze. A już na pewno, gdy jest stabilna, ładna słoneczna pogoda i okoliczne góry są regularnie nagrzewane i schładzane. Kłopoty pojawiają się przy zmianach pogody i tak właśnie mieliśmy w okresie regat. Chmury, niejednokrotnie z ostrym deszczem, zamieszały nam do tego stopnia, że nieraz godzinami czekaliśmy na wiatr. W jednym z wyścigów na przykład, mijałem dolną boję płynąc na drugiej pozycji, gdy wiatr ścichł do absolutnego zera. Po trzech minutach zdryfowało mnie około dwadzieścia metrów od znaku a reszta stawki dogoniła mnie samym rozpędem. Przez kilka minut staliśmy wszyscy jak spławiki. Na wodzie nie było nawet pojedynczej zmarszczki, nie mówiąc już o szkwałach. Żagle zwisały bez kształtu na masztach i pewnie byłoby zupełnie cicho, gdyby nie krzyki, gwizdy i regularne bębnienie rękami o pokład zawodników, domagających się przerwania wyścigu. Zwykle tak się dzieje, ale tym razem sędzia zdecydował, że postoimy cierpliwie i na pewno wiatr w końcu przyjdzie. I przyszedł, z prawej strony. A że po dolnej boi byłem skrajnie z lewej, dostałem go ostatni. Ba, żebym go jeszcze dostał, jakoś by to pewnie było ale wiatr dochodził do pewnego miejsca, i dalej ani drgnął, może piętnaście metrów ode mnie. Siedziałem ugotowany w łódce patrząc na defiladę sześćdziesięciu ludzi, płynących w kierunku następnej boi, nie mogąc kompletnie nic zrobić… dramat. W końcu ruszyłem, tylko po to, żeby dopłynąć do następnego znaku jako ostatni. Nadrobiłem nieco na pełnym, ale ten wyścig był już stracony. Znów ucichło kompletnie, więc spłynęliśmy do brzegu aby tam czekać na wiatr.

Po paru godzinach powtórnie zeszliśmy na wodę. Rozwiało się dość solidnie i mogliśmy pompować na kursach z wiatrem. Po pięciu próbach wystartowania, przerywanych silnymi zmianami, błędami podawanych sygnałów ze statku komisji i falstartami generalnymi w końcu ruszyliśmy. Na pierwszej boi byłem trzeci. Przede mną Czech i Włoch, a za plecami same tuzy pompingu. Od razu zacząłem pompować z pełną mocą. Miarowo ale bardzo często ciągnąłem żaglem i po chwili byłem już drugi. Prowadził Włoch Giorgio Poggi świetnie broniąc się przed moimi atakami (po tym dniu był liderem regat). Dowiózł prowadzenie do dolnej boi i gdy zaczęliśmy kurs na wiatr postanowił mnie pilnować. Dwa razy robiłem zwroty, uciekając na swobodny wiatr, ale nie dawał za wygraną, spychając mnie w niekorzystną stronę. Niewiele mogłem z tego ugrać więc postanowiłem zachować to, co już miałem. Czech, mogąc swobodnie żeglować nadrobił dystans do tego stopnia, że górną boję mijaliśmy obok siebie ale wiedziałem, że ucieknę mu na pełnym. Patrzyłem tylko w przód a tam czterdzieści metrów straty do lidera. To dużo nawet na zafalowanej wodzie, a co dopiero na płaskim jeziorze. No cóż, wiedziałem że będzie bolało ale nie miałem innego wyjścia jak tylko rzucić się w pogoń. Nie rozkładałem sił na cały pełny, nie mogłem sobie na to pozwolić. Jeśli miałem wygrać, musiałem cały dystans pokonać na najwyższej mocy. Giorgio oczywiście też nie miał najmniejszego zamiaru oddawać prowadzenia. Kilka razy zmieniał hals, żeby pompować bardziej wypoczętą ręką ale ja kopiowałem jego ruchy, żeby zostać z nim w ciągłym kontakcie. Powoli go doganiałem, aż zrównaliśmy się w trzech czwartych pełnego. "Teraz jest twój. Tak… aż do nieprzytomności, no nie ma wyjścia, to taki jest sport, dawaj…" mówił trener, filmując wyścig. I faktycznie nie było wyjścia. Czułem kłucie w mięśniach ramion i brzucha. Włoch znów zrobił rufę, zmieniając rękę. Zrobiłem to samo. Zbliżaliśmy się do boi i widziałem że mój konkurent puchnie. Zaatakował raz jeszcze robiąc zwrot. Przeszedł mi za rufą i próbował wskoczyć na pozycję wewnętrznego aby uzyskać prawo drogi w omijaniu dolnego znaku, skąd była już tylko prosta na metę półwiatrem. Gdyby mu się udało, odzyskałby prowadzenie ale nie wdawałem się w jego walkę, pociągnąłem żaglem jeszcze kilka razy tak mocno, jak tylko mogłem, płynąc prosto na boję. Okrążyłem ją pierwszy i tak też finiszowałem. Po mecie sprawdziłem pulsometr, który odnotował maksymalne tętno 193!

W regatach działo się jeszcze wiele. Mieliśmy wyścigi w bardzo silnym i śladowym wietrze a każdy z nich przynosił emocje nie mniejsze, niż opisany powyżej. W rezultacie, z szóstego miejsca zakwalifikowałem się do Wyścigu Finałowego, który wygrałem, dzięki czemu wywalczyłem brąz. Ale o tym było już ostatnio, więc teraz tylko gorąco dziękuję wszystkim, którzy trzymali kciuki i zachęcam do odwiedzenia galerii zdjęć.

Piotr Kula

POL 17